Mój Bodzentyn. Nad Bodzentynem niebo płacze, listopad 2013

Listopadowe dni są nostalgiczne, szare. Zbliżamy się do końca roku, oceniamy go – jak minął, co zrobiliśmy, co zmieniło się w naszym życiu. Czy jest to kolejny rok – kartek z kalendarza, czy nauczyliśmy się żyć trochę inaczej – nie tylko konsumpcyjnie, czy tylko braliśmy, czy dawaliśmy innym.

Bodzentyn to miasto z pocztówki – ruiny zamku, dwa kościoły, cmentarze, kilka figur, pomników, tablic, kilka budynków o ciekawszej architekturze; pierwotny układ urbanistyczny z dwoma rynkami, ale nie wypełniony historyczną treścią. Pożar w 1917 r. zniszczył jego strukturę miejską, a zwłaszcza budynki, w których zamieszkiwała ludność, decydująca o profilu społeczno-zawodowym Bodzentyna. Następne lata to próby wtapiania różnych obiektów w tkankę kulturową miasta. Efekty można dzisiaj zobaczyć.

Miasto położone malowniczo na wzgórzu, nad rzeką Psarką, miasto dawnej świetności, wzlotów i upadków, żywotności mieszkańców, ale też wyciszenia i żalu. Jadąc w stronę Tarczka, odwracam się za siebie. Stąd najlepiej widać miejsca odbijające porządek życia i umierania. Górująca świątynia pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika, przysłonięte jego imponującą bryłą ruiny zamku, w otoczeniu zabudowa, dalej zwarty masyw drzew cmentarza parafialnego. Stopniowo schodzące w dolinę poprzylepiane budynki, trzymające się kurczowo kościelnego wzgórza i miejskiego obywatelstwa.

Obserwuję deszcz, który przeszkadza, ale też odświeża; płynące strugi wody po chodnikach, uliczkach, placykach. Deszcz, który zmywa brud codzienności, zabiegania, starania się o dobra doczesne, krzątania, „załatwiania”.

Listopadowe deszczowe dni i noce są długie; i niebo nad Bodzentynem płacze.

 

                                                                                                Urszula Oettingen

     Autorka fot. Urszula Oettingen

Tagi: