Siekierno – moje miejsce na ziemi. Luty 2014 – pieski ziemne

Luty zaczął się mrozem i śniegiem, a zakończył wiosną. Dziwny miesiąc. Raz słońce, raz chmury, trochę deszczu. Namiastki wiosny w ogrodzie – fioletowe prymulki, pomarańczowe przebiśniegi wysunęły głowy ze zmęczonej ziemi, forsycje rozrosły się pączkami, są już puszyste bazie.

W ogrodzie pojawiły się trzy świeże kopce ziemne. Jakieś podziemne stworzenia rozpoczęły pracę. Stanęłam nad nimi. Czyżby to krety usypały te pokaźne pagórki, a może to pieski ziemne. Zasięgnęłam języka na temat tych zwierzątek, a właściwie dzikich chomików, niegdyś bardzo popularnych. Teraz już pod ochroną. A dlaczego pieski, bo wydają szczekające dźwięki.

W naszym rejonie widzi się je rzadko, chociaż jak mówiła Pani Danusia, miała spotkanie z nimi w ubiegłym roku. A było tak. Pewnego dnia za stodołą pojawił się duży pagórek ziemny. Pani Danusia pochyliła się nad nim i zastanowiła. Chwilę potem z jego szczytu wysunęło się zwierzątko i zaczęło szczekać. Zapytałam – i co zrobiłaś. Odeszłam, bo co miałam zrobić. Tak piesek ziemny pilnował swojego terenu. Charakterystyczne dla chomika jest też stawanie na dwóch tylnych łapach w tzw. pozycji słupka. W ten sposób wypatruje ewentualnego zagrożenia. Szczególnie uaktywnia się latem w czasie żniw. Wtedy zbiera i gromadzi ziarno, nasiona, cebulki innych roślin w swoich podziemnych magazynach. Szykuje się do przetrwania zimy.

Jednak moje kopce wybudowały krety, ale musiały się bardzo napracować, bo rzeczywiście są imponujące. Może poczuły wiosnę i wyrywały się już na świat. W każdym razie na polach krecie ożywienie i kopczyków coraz więcej przybywa. Z tego powodu i droga na Smyków bardziej uciążliwa, zwłaszcza wieczorem, bo można potknąć się na „kretowiźnie”. Uważajmy więc i na skróty chodźmy za dnia.

Mój kot rozpoczął łowy pewnym zdarzeniem. Jak zwykle, kiedy mamy wyjeżdżać Cacuś gdzieś znika, przeczuwa, że wybieramy się w podróż. W końcu pojawił się. Mąż w pośpiechu zaczął wpychać kota do skrzynki, ale ten opierał się i dziwnie fukał. Dopiero za chwilę dostrzegł, że Cacuś trzyma w pysku żywą nornicę, która wyrywała się wywijając ogonem i malutkimi nóżkami. Kot otworzył paszczę i nornica umknęła pod stół. Nie minęło kilka sekund, a szare zwierzątko znowu znalazło się w szponach Cacusia i zostało pożarte. Myślę, że w skrzynce też można było ją skonsumować, a nawet odbyć podróż z taką kanapką.

Generalnie tak jest świat urządzony, że silniejsi pożerają słabszych – łańcuch pokarmowy. Chyba że użyjemy swojego rozumu, wtedy możemy wygrać.

 

Urszula Oettingen